Pojedynek dwóch drużyn reprezentujących Polskę w eliminacjach Lidze Europejskiej zapowiadał się jako ekscytujące widowisko. Gospodarze zamierzali udowodnić, że ich trzecie miejsce na zakończenie sezonu 2011/2012 nie było dziełem przypadku. Nie mieli jednak wiele do powiedzenia w konfrontacji z nafciarzami, którzy chcieli pokazać, że o ile w europejskich pucharach może im się zdarzyć porażka z klasowym zespołem (HSV Hamburg), to w PGNiG Superlidze nie zamierzają bać się nikogo. Mecz w Mielcu zakończył się wysoką wygraną zespołu prowadzonego przez trenera Larsa Walthera. Pierwszoplanową postacią tego widowiska był Rumun Valentin Ghionea (na zdjęciu), który zdobył aż 12 bramek.
Oba zespoły przystąpiły do niedzielnego pojedynku w niekompletnych składach. W zespole gospodarzy zabrakło Marka Szpery, a w Orlen Wiśle Nikoli Eklemovicia. O ile jednak nafciarze mają kilku zawodników, którzy bez problemu mogą zagrać na środku rozegrania, to dla miejscowych brak jedynego leworęcznego gracza występującego w drugiej linii był niezwykle poważnym osłabieniem.
Nie oznacza to jednak, że mieleccy „Czeczeńcy” zamierzali oddać ten mecz bez walki. Doświadczony trener Ryszard Skutnik przygotował swoich podopiecznych bardzo dobrze pod względem taktycznym. Gospodarze grali wysoko w defensywie, starając się odcinać od podań Michała Kubisztala i Petara Nenadicia. Taka taktyka przynosiła efekty, ale tylko przez 15 minut.
W końcu trener Lars Walther zdecydował się na niewielką roszadę. Petar Nenadić z lewego rozegrania przeszedł na środek, zaś Michał Kubisztal powędrował z pozycji playmakera na lewą połówkę. Okazało się, że ten właśnie manewr stał się kluczem do złamania miejscowej defensywy.
Popularnemu Kubłowi dużo łatwiej udawało się gubić obrońców, kiedy grał z lewej strony. Największe niebezpieczeństwo zagrażało jednak miejscowym ze strony Valentina Ghionei. W pierwszej połowie Rumun wpisał się na listę strzelców dziewięć razy. To między innymi dzięki jego doskonałej skuteczności nafciarze schodzili na przerwę z pięciobramkową przewagą.
Po zmianie stron miejscowi dość szybko zredukowali swoją stratę do zaledwie dwóch oczek i wydawało się, że mecz ponownie nabierze rumieńców. Nic bardziej mylnego! Między 35. a 42. minutą Orlen Wisła zdobyła siedem goli, tracąc tylko jednego. W tym momencie losy spotkania zostały praktycznie przesądzone. Spora w tym zasługa Marina Sego, który chwilami bronił jak w transie. Do gry na swoim poziomie wrócił też Petar Nenadić, który w pierwszej połowie ani razu nie zdołał pokonać bramkarza Stali, a po zmianie stron sześciokrotnie wpisał się na listę strzelców. Przewaga gości rosła powoli, ale dość systematycznie, aby tuż przed końcową syreną sięgnąć jedenastu bramek.
Gospodarze, po niezłym początku, stracili pomysł na prowadzenie gry. Mieli niemałe problemy z przedarciem się przez bardzo mocno grającą płocką defensywę. Szukali więc szczęścia w indywidualnych akcjach, co nie zawsze przynosiło spodziewany skutek. Orlen Wisła tymczasem nie tylko postawiła bardzo szczelny mur w obronie, ale i świetnie radziła sobie w ofensywie. Kontrataki nafciarze kończyli z niemal stuprocentową skutecznością, a ataku pozycyjnym radzili sobie co najmniej przyzwoicie. Widać było, że każdy dzień wspólnej pracy na treningach procentuje coraz lepszym zgraniem całego zespołu. A to pozwala mieć nadzieję, że kiedy przyjdzie czas na mecze trzeciej rundy eliminacyjnej Ligi Europejskiej, trener Lars Walther będzie dysponował doskonale rozumiejącym się kolektywem.
Stal Mielec – Orlen Wisła Płock 28:39 (13:18)
Stal: Lipka, Kryński – Janyst 2, Krieger 2, Sobut 8, Gudz 1, Gliński 3, Chodara 3, Gawęcki 1, Babicz 1, Kostrzewa 4, Wilk 1, Krzysztofik 2.
Orlen Wisła: Wichary, Sego – Kubisztal 8, Kavas, Ghionea 12, Toromanović 1, Nenadić 6, Nikcević, Twardo, Syprzak 4, Paczkowski 3, Ilyes 1, Wiśniewski 4, Zołoteńko, Spanne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz