Piłkarze płockiej Wisły zapisali na swoim koncie pierwszy punkt w sezonie 2012/2013, remisując u siebie bezbramkowo ze Zniczem Pruszków. Niestety, meczu nie obejrzał żaden z płockich kibiców. – Sensem piłki jest granie dla kibiców. Uważam, że im mniej będzie decyzji o rozgrywaniu meczów bez udziału publiczności, tym lepiej – powiedział na pomeczowej konferencji prasowej trener Wisły Marcin Kaczmarek. – Niestety, zgodnie z decyzją Polskiego Związku Piłki Nożnej czeka nas jeszcze jeden mecz u siebie, którego nie obejrzą płoccy kibice.
Płocczanie już w pierwszym kwadransie stworzyli sobie kilka niezłych sytuacji do objęcia prowadzenia. W ósmej minucie gospodarze błyskawicznie przedostali się pod pole karne Znicza, rozgrywając piłkę z klepki. Kończący akcję Mosart Alves (na zdjęciu w niebieskiej koszulce) zdecydował się na strzał z dystansu z 18 metrów, ale piłka nie sprawiła wielkiego kłopotu Pawłowi Pazdanowi w bramce gości.
Chwilę później lewą stroną przedarł się Łukasz Sekulski, który urwał się jednemu z defensorów, po cym niemal z końcowej linii zagrał na pole karne. Niestety, strzelający z dwunastego metra Janusz Dziedzic nie zdołał trafić w światło bramki.
Gospodarze długo utrzymywali się przy piłce, a momentami przyjezdni bronili się niemal rozpaczliwie. Najbardziej znudzonym człowiekiem na boisku wydawał się być Seweryn Kiełpin, który w pierwszych 45 minutach nie miał praktycznie żadnej okazji, aby wykazać się swoimi bramkarskimi umiejętnościami.
Ozdobą meczu można było za to nazwać niezwykle częste pojedynki Janusza Dziedzica z Przemysławem Sztybrychem, toczone zazwyczaj na przedpolu Znicza. Trudno byłoby jednoznacznie ocenić, który z graczy częściej wychodził z tych bojów zwycięsko, a także, który bardziej przekraczał przepisy.
Kilkanaście minut po zmianie stron bardzo efektowną dwójkową akcją popisali się Janusz Dziedzic i Mosart Alves. Gdyby jeszcze ten pierwszy nieco lepiej przymierzył, być może wreszcie jego koledzy mieliby powody do radości.
Druga część meczu niewiele różniła się od pierwszej. Gospodarze atakowali, a pruszkowianie robili wszystko, aby oddalić niebezpieczeństwo jak najdalej od własnej bramki. Płocczanie nie byli w stanie znaleźć sposobu na sforsowanie szyków defensywnych zespołu gości. Najbliżej szczęścia był już w doliczonym czasie gry Mosart Alves, idealnie obsłużony przez Janusza Dziedzica. Brazylijczyk zauważył, że bramkarz Znicza wyszedł dość daleko na przedpole i chciał go przelobować. Niestety, uderzył niezbyt dokładnie i piłka padła łupem Pawła Pazdana.
„Obrona Częstochowy” udawała się graczom Znicza wyjątkowo dobrze. Mało tego, w doliczonym czasie gry doszło do dwóch sytuacji, które mogły zakończyć się zdobyciem gola przez gości. Najpierw z prawego narożnika pola karnego strzelał Dawid Duda, ale Jacek Góralski rzucił się na ziemię, blokując lot piłki własnym ciałem. Później zaś Mariusz Zawodziński usiłował lobować Seweryna Kiełpina. Na szczęście przelobował również płocką bramkę.
Po meczu szkoleniowiec płocczan nie ukrywał, że liczył na więcej niż jeden punkt, ale nie ma czasu na rozpamiętywanie straconej szansy na wygranie meczu. – Punkty w piłce nożnej przyznaje się za zdobyte bramki. Aby myśleć o wygranej, trzeba zdobyć chociaż jednego gola więcej niż przeciwnik. Mieliśmy około 70 procent posiadania piłki, ale niewiele z tego wynikało. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele zespołów w Płocku będzie grało zmasowaną obroną, podobnie jak Znicz. Dlatego musimy bardzo mocno pracować nad grą w ataku pozycyjnym – przyznał po końcowym gwizdku sędziego trener Wisły Marcin Kaczmarek. – Przed przerwą rozegraliśmy kilka bardzo dobrych akcji na jeden-dwa kontakty. Gdyby chociaż jedna z nich została zakończona zdobyciem bramki, mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem Musimy się jak najszybciej pozbierać, bo już w sobotę czeka nas niezwykle ciężkie wyjazdowe spotkanie z Radomiakiem.
W innym nastroju był tymczasem trener drużyny przyjezdnej. – Wiedzieliśmy, że w Płocku czeka nas niezwykle ciężki pojedynek z drużyną, która – mimo falstartu w pierwszej kolejce – powinna liczyć się w walce o awans. Nasze przewidywania w pełni potwierdziły to, co działo się na boisku – mówił na pomeczowej konferencji prasowej trener Znicza Artur Kalinowski. – Wisła miała przewagę, chociaż w końcowych minutach mieliśmy dwie idealne okazje. Gdybyśmy wykorzystali chociaż jedną z nich, wracalibyśmy do domu, ciesząc się wygranej. Trzeba jednak uszanować punkt zdobyty na wyjeździe.
Wisła Płock – Znicz Pruszków 0:0 (0:0)
Wisła: Kiełpin – Nadolski, Magdoń, Radić, Zembrowski – Hiszpański (70. Adamczyk), Góralski, Sielewski (70. Mitura), Dziedzic, Mosart – Sekulski (60. Grudzień).
Znicz: Pazdan – Chrabąszcz, Jędrych, Kokosiński, Kucharski – Rackiewicz (80. Duda), Jędrzejczyk, Sztybrych, Zawodziński, Kraska (63. Nawrocki) – Paluchowski (52. Bylak).
Żółte kartki: Dziedzic, Nadolski (Wisła) oraz Sztybrych (Znicz).
Od parowy było dobrze widać
OdpowiedzUsuń