Postawę piłkarzy Wisły Płock w meczu z Arką Gdynia można określić zdaniem jeszcze nie tak dawno oceniającym występy reprezentacji Polski w meczach z Niemcami. Grali jak nigdy, przegrali jak zawsze. O zwycięstwie gdynian zadecydowały zaledwie dwie akcje przeprowadzone w przeciągu dwóch minut. Marzenia o pokonaniu spadkowicza z ekstraklasy prysły jeszcze w pierwszej połowie. Zwycięstwo gości byłoby jeszcze większe, gdyby nie heroiczna postawa w obronie Artura Wyczałkowskiego i Łukasza Nadolskiego oraz skuteczne interwencje Krzysztofa Kamińskiego.
Szczęśliwa gwiazda wciąż nie może na dłużej zaświecić miejscowym na stadionie im. Kazimierza Górskiego w Płocku. Nafciarze zaczęli mecz bardzo dobrze spychając Arkę do obrony. W pierwszym kwadransie goście wprost nie wiedzieli co się dzieje, ale niestety, piłka po strzałach gospodarzy skutecznie omijała cel. Najbliżej bramki w tym okresie gry strzelali Rafał Zembrowski i Patryk Kamiński. Cuda wyczyniał Kamil Biliński, ale skutecznie był blokowany przez obrońców, czasem nawet dwóch naraz, którzy kryli płocczanina bardzo blisko.
Z minuty na minutę piłkarze Arki jednak się otrząsali, powoli dochodząc do dogodnych pozycji. Niestety nieco pomagali w tym obrońcy i pomocnicy Wisły. Właśnie w takiej sytuacji w 40 min. padł pierwszy gol dla gości. Po stracie piłki nafciarze nie zdołali się cofnąć i nagle gdynianie w kontrataku zyskali przewagę liczebną czterech na dwóch. Prowadzący piłkę Piotr Kuklis zamiast podawać do kolegów, zdecydował się na silny i efektowny strzał w pełnym biegu z obrzeża pola karnego, czym kompletnie zaskoczył bezradnego Krzysztofa Kamińskiego w płockiej bramce. Dwie minuty później przy dośrodkowaniu na pole karne, płocczanie pozostawili niepilnowanego Sławomira Mazurkiewicz, który wykorzystując swoje warunki fizyczne, wpakował piłkę głową do bramki Wisły i praktycznie było po meczu.
Tak szybko stracone gole podcięły skrzydła płocczanom, którzy bardzo długo stanowili cień własnych siebie. W drugiej połowie wciąż atakowali, lecz w sytuacjach bramkowych, jakby brakowało im pewności siebie. No i znów kilka razy nie dopisało szczęście. W 64. minucie piłka po strzale Ricardinho i odbiciu futbolówki przez bramkarza gości już przetaczała się poza linię końcową, gdy szczęśliwie goalkiper naprawiając swój błąd złapał ją nim sędzia mógł uznać bramkę. Nie była to jednak jedyna akcja, która mogła zakończyć się zdobyciem kontaktowego gola.
Z drugiej strony pójście daleko do przodu prowadziło do zagrożeń na polu karnym Wisły. Dwukrotnie płoccy obrońcy musieli wybijać piłkę z pustej bramki, a skuteczne interwencje Krzysztofa Kamińskiego w bramce Wisły trudno było zliczyć.
Jeszcze w doliczonym czasie gry Bilińskiemu zabrakło precyzji gdy próbował umieścić piłkę w siatce efektowną przewrotką, a Łukaszowi Sekulskiemu szczęścia, gdy piłka po jego strzale odbiła się od słupka.
- Był to nasz najlepszy mecz, dobry pod kątem oka, nie wiem, jak to się mówi, po polsku, ale go nie wygraliśmy - powiedział po meczu trener Wisły Libor Pala. - Chłopcy są załamani. Przed meczem w ciemno brałbym remis, Arka ma pół klasy lepszy zespół. Możemy płakać, śmiać się robić cokolwiek, ale punkty zdobyli rywale.
Arkę prowadził również trener z Czech Petr Nemec i był znacznie bardziej zadowolony po meczu, żartował nawet, że konferencję prasową można by poprowadzić po czesku. - Z tego co mi mówią, Arka nie wygrała na wyjeździe od półtora roku - stwierdził tylko z zadowoleniem.
Wisła Płock - Arka Gdynia 0:2 (0:2)
Sędziowali: Bartosz Frankowski jako główny oraz Sadowski i Winkler z Torunia.
Bramki: Kuklis 38. i Mazurkiewicz 40.
Wisła: K. Kamiński - Jakubowski, Wyczałkowski, Nadolski, Jaroń - P. Kamiński, Zembrowski Sielewski (46. Zagurskas), Matar (57. Ricardinho) - Biliński, Daniel (21. Sekulski).
Arka: Juszczyk - Jarun, Mazurkiewicz, Radzewicz, Kowalski - Krajnowski, Jarzębowski, Benat, Flis (71. Szwoch) - Kuklis (83. Niedziela), Arifowić.
Żółte kartki: Mazurkiewicz, Jarzębowski, Jarun (wszyscy Arka). Widzów ok. 700.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz