Chociaż podopieczni trenera Mieczysława Broniszewskiego w meczu z rzeszowską Stalą mieli przygniatającą przewagę, nie zdołali jej udokumentować zdobyciem chociażby jednego gola. Goście, którzy skupili się prawie wyłącznie na obronie, również nie grzeszyli skutecznością. Nic więc dziwnego, że pierwsze wiosenne spotkanie nafciarzy przed własną publicznością skończyło się bezbramkowym remisem.
- Po pierwszej połowie wiedziałem, że mamy trochę szczęścia, bo nie mógłbym mieć pretensji gdybyśmy przegrywali dwa zero - powiedział po meczu trener Stali Rzeszów Andrzej Szymański wyraźnie zadowolony z remisu.
- Do przerwy powinny paść cztery bramki - przelicytował Szymańskiego trener Wisły Mieczysław Broniszewski, które nie cieszył się z zaledwie jednego punktu, podobnie jak kibice, którzy dali temu wyraz, po zakończeniu meczu. - W drugiej połowie mecz się wyrównał, straciliśmy koncept w grze - przyznał na koniec płocki szkoleniowiec.
Pierwszą dobrą okazję do zdobycia gola gospodarze zmarnowali już w szóstej minucie. Jakub Zabłocki popisał się efektownym rajdem prawą stroną boiska, zakończonym zgraniem w pole karne. Bartosz Wiśniewski nie zdołał sięgnąć piłki, ale zamykający akcję Damian Jaroń wykazał się czujnością. Widząc, że Tomasz Wietecha stoi na przedpolu, usiłował go przelobować. Niestety, piłkę sprzed linii bramkowej wybił jeden z obrońców.
Blisko szczęścia był w 11. minucie Jakub Zabłocki, ale jego strzał zdołał sparować Tomasz Wietecha. - Jak ma dzień, potrafi bronić wszystko, co leci w stronę naszej bramki - zachwalał bramkarza Stali jeden z rzeszowskich dziennikarzy. I z biegiem czasu okazało się, że miał rację.
Jako kolejny przekonał się o tym Mateusz Lewandowski, który usiłował zmylić bramkarza gości, ścinając z prawej strony do środka, a następnie uderzając przy krótszym słupku. Wietecha był na posterunku. Najbliżej pokonania bramkarza Stali był jego własny obrońca. W 27. minucie Krystian Lebioda usiłował wybić piłkę zagraną z lewej strony pola karnego, ale skiksował fatalnie, uderzając w słupek. Bartosz Wiśniewski był na tyle zaskoczony takim obrotem sprawy, że gdy piłka spadła mu pod nogi, zamiast zdobyć gola, trafił w poprzeczkę.
Im bliżej było końca pierwszej połowy, tym większa nerwowość wkradała się w poczynania gospodarzy. Niestety, odbiło się to na jakości ich gry. Podobnie było zresztą po przerwie, gdy upływający czas działał paraliżująco na nafciarzy.
Zastanawiające, że żaden z podopiecznych trenera Mieczysława Broniszewskiego nie zdecydował się na strzał z dystansu. Boisko nie było suche, a piłka - gdyby dostała poślizgu - mogłaby przysporzyć bramkarzowi sporych kłopotów.
Płocczanie w pierwszym meczu granym wiosną w roli gospodarza nie wykorzystali szansy na zgarnięcie pełnej puli. Można więc powiedzieć, że nie tyle zdobyli jeden punt, ile stracili dwa. A już w następnej kolejce czeka płocczan jeden z najważniejszych meczów rundy wiosennej. Wisła wyjedzie do Pruszkowa, aby w konfrontacji z tamtejszym Zniczem udowodnić, że zasługuje na pierwszą ligę. Zadanie nie będzie jednak łatwe, bo i gospodarze nie ukrywają swoich pierwszoligowych aspiracji.
- Do przerwy powinny paść cztery bramki - przelicytował Szymańskiego trener Wisły Mieczysław Broniszewski, które nie cieszył się z zaledwie jednego punktu, podobnie jak kibice, którzy dali temu wyraz, po zakończeniu meczu. - W drugiej połowie mecz się wyrównał, straciliśmy koncept w grze - przyznał na koniec płocki szkoleniowiec.
Pierwszą dobrą okazję do zdobycia gola gospodarze zmarnowali już w szóstej minucie. Jakub Zabłocki popisał się efektownym rajdem prawą stroną boiska, zakończonym zgraniem w pole karne. Bartosz Wiśniewski nie zdołał sięgnąć piłki, ale zamykający akcję Damian Jaroń wykazał się czujnością. Widząc, że Tomasz Wietecha stoi na przedpolu, usiłował go przelobować. Niestety, piłkę sprzed linii bramkowej wybił jeden z obrońców.
Blisko szczęścia był w 11. minucie Jakub Zabłocki, ale jego strzał zdołał sparować Tomasz Wietecha. - Jak ma dzień, potrafi bronić wszystko, co leci w stronę naszej bramki - zachwalał bramkarza Stali jeden z rzeszowskich dziennikarzy. I z biegiem czasu okazało się, że miał rację.
Jako kolejny przekonał się o tym Mateusz Lewandowski, który usiłował zmylić bramkarza gości, ścinając z prawej strony do środka, a następnie uderzając przy krótszym słupku. Wietecha był na posterunku. Najbliżej pokonania bramkarza Stali był jego własny obrońca. W 27. minucie Krystian Lebioda usiłował wybić piłkę zagraną z lewej strony pola karnego, ale skiksował fatalnie, uderzając w słupek. Bartosz Wiśniewski był na tyle zaskoczony takim obrotem sprawy, że gdy piłka spadła mu pod nogi, zamiast zdobyć gola, trafił w poprzeczkę.
Im bliżej było końca pierwszej połowy, tym większa nerwowość wkradała się w poczynania gospodarzy. Niestety, odbiło się to na jakości ich gry. Podobnie było zresztą po przerwie, gdy upływający czas działał paraliżująco na nafciarzy.
Zastanawiające, że żaden z podopiecznych trenera Mieczysława Broniszewskiego nie zdecydował się na strzał z dystansu. Boisko nie było suche, a piłka - gdyby dostała poślizgu - mogłaby przysporzyć bramkarzowi sporych kłopotów.
Płocczanie w pierwszym meczu granym wiosną w roli gospodarza nie wykorzystali szansy na zgarnięcie pełnej puli. Można więc powiedzieć, że nie tyle zdobyli jeden punt, ile stracili dwa. A już w następnej kolejce czeka płocczan jeden z najważniejszych meczów rundy wiosennej. Wisła wyjedzie do Pruszkowa, aby w konfrontacji z tamtejszym Zniczem udowodnić, że zasługuje na pierwszą ligę. Zadanie nie będzie jednak łatwe, bo i gospodarze nie ukrywają swoich pierwszoligowych aspiracji.
Wisła Płock – Stal Rzeszów 0:0
Wisła: Bąk – Nadolski, Karwan, Pacan, Hus (90. Pielak) – Jaroń, Wyczałkowski, Nowacki, Lewandowski (71. Grudzień)– Wiśniewski (77. Biliński), Zabłocki (66. Twardowski)
Stal: Wietecha – Lebioda, Czarny, Rzucidło, Serafin – Krauze, Reiman (78. Krzysztoń), Margol, Prokić – Jędryas, Maca (82. Fabianowski)
Żółte kartki: Karwan – Rzucidło, Fabianowski, Lebioda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz